Od 14 lat Krzysztof Korzeniowski prowadzi w Glasgow niewielki sklep z polskimi produktami. Rodzinny interes dobrze prosperuje, ale za rok może się wiele zmienić. Brexit komplikuje życie Polakom, którzy w Wielkiej Brytanii mają swoje biznesy i zajmują się działalnością handlową. W okresie przejściowym zasady eksportu i importu towarów nie ulegną zmianie, ale co będzie później tego nikt nie jest w stanie przewidzieć.
– Brexit poprzedziło kilkuletnie zamieszanie wokół wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, czy to zakłócało działalność rodzinnej firmy?
– W biznesie bardzo ważna jest stabilizacja. Jeśli jej brakuje trudniej jest podejmować decyzje o rozwoju firmy. Zamieszanie wokół brexitu bez wątpienia wpłynęło na ograniczenie naszych pierwotnych planów. Do Szkocji przyjechaliśmy całą rodziną 15 lat temu w nadziei, że otworzymy z żoną wspólny biznes, który w przyszłości poprowadzą nasi dwaj synowie. Młodszy pracuje z nami w sklepie z polskimi produktami, ale starszy z powodu tego zamieszania i niepewności co dalej, wrócił do Polski. Nie wiem czy nam się uda przetrwać w Glasgow po upływie okresu przejściowego i czy nie postąpimy tak samo. Jeśli od 2021 roku zmienią się radykalnie relacje gospodarcze pomiędzy Unią Europejską a Wielką Brytanią to nasz interes może stać się już nieopłacalny.
– Pan się tego obawia?
– Oczywiście. Na razie zasady eksportu i importu towarów pozostają na tym samym poziomie, ale to tylko kwestia czasu. Po zakończeniu okresu przejściowego i wprowadzeniu regulacji Światowej Organizacji Handlu będą obowiązywać zmienione stawki celne, standardy sanitarne, nowe zasady rozliczania VAT-u i nastąpi zmiana zasad poboru podatku akcyzowego. Te i wiele innych utrudnień w handlu stanowić będą nowe realia wymiany handlowej na linii UE-27 i Wielką Brytanią. Ceny towarów, którymi handlujemy, pójdą na pewno w górę i przestaną być atrakcyjne dla naszych klientów. Wśród nich jest większość Polaków, którzy oszczędnie gospodarują budżetem. Jeśli życie na Wyspach będzie zbyt drogie, to niektórzy wrócą do kraju. Spadek popytu odbije się również na naszych obrotach.
– Ilu Polaków mieszka w Glasgow?
– W mieście i okolicach Glasgow mieszka około 15 tys. Polaków, a w całej Szkocji prawdopodobnie 40 tys. Dużo osób przyjechało tu za pracą w ciągu ostatnich kilkunastu lat, ale w Glasgow była dość liczna powojenna emigracja. W czasie wojny istniały tu bazy szkoleniowe i gros Polaków z armii Andersa i związanych z Sikorskim tutaj zostało. To byli w większości oficerowie z przedwojennymi manierami, dobrze wychowani, szarmanccy, którzy stali się atrakcyjni dla lokalnego środowiska. Glasgow było miastem robotniczym dlatego szczególnie ceniono tu ludzi wykształconych. Szkotki chętnie wychodziły za mąż na Polaków. Znaczna część emigracyjnego pokolenia po pewnym czasie stąd wyjechała, ale kilka tysięcy pozostało na miejscu i założyło rodziny. Z tej starej emigracji kilkanaście tysięcy osób ma polskie korzenie. Ich dzieci i wnuki były pierwszymi klientami w naszym sklepie.
– Tęsknili za polskimi produktami?
– Przez lata ich gusta kulinarne bardzo się zmieniły. Ostatni sklep z polskimi produktami w Glasgow został zamknięty w latach 70. Wtedy nie było zresztą atrakcyjnej oferty ze względu na ograniczenia istniejące w handlu między Wschodem i Zachodem. Sprzedawano głównie konserwy, dżemy i wódkę, bo innych produktów nie można było sprowadzać. Młodsi członkowie rodzin dawnych emigrantów nie mieli okazji po poznania prawdziwej polskiej kuchni, a tym samym rodzimych produktów, zwłaszcza jeżeli nie mieli bliższego kontaktu z Polską. Dla większości z nich polskie jedzenie stało się mało znane. Przyzwyczaili się do lżejszej kuchni włoskiej, hiszpańskiej czy greckiej. Opowiadania dziadków o bigosie, pierogach, kaszance, flakach, kiszonej kapuście czy ogórkach nie przywołują u nich tęsknoty za polską kuchnią. Większość z nich nie mówi nawet po polsku. Niemniej jednak osoby wierne tradycyjnej polskiej kuchni chętnie robią zakupy w naszym sklepie i zachęcają do tego również swoich szkockich przyjaciół i znajomych.
– Co najchętniej kupują Szkoci?
– Smakują im nasze wędliny, sery, pieczywo i przetwory, ale najchętniej kupują polskie alkohole. Kolorowe wódki, zwłaszcza wiśniówkę i orzechówkę, a także polskie piwa nabywają najczęściej. Te produkty są w Szkocji tanie. Nawet w pubach ceny tych trunków są droższe tylko o kilkanaście procent.
– Łatwo jest uzyskać w Szkocji licencję na sprzedaż alkoholu?
– Trudniej niż w Polsce. Trzeba spełnić wiele warunków, żeby ją otrzymać. Wymaganych jest naprawdę dużo różnych zezwoleń. Zaraz po otwarciu sklepu wystąpiliśmy o licencję na sprzedaż wyrobów alkoholowych i po przejściu skomplikowanej procedury udało się ją uzyskać. Te obostrzenia wynikają stąd, że Szkoci borykają się z problemem alkoholizmu. W Glasgow jest najwięcej pubów na mieszkańca. Lubią trunki raczej kolorowe i słabsze, które są dużo tańsze od whisky. Czystą wódkę, która była kiedyś synonimem polskiego eksportu pije się tu znacznie rzadziej.
– Ile jest sklepów z polskimi produktami w Glasgow?
– Niewiele, bo nie ma takiej potrzeby, żeby ich było tutaj dużo. Nie stanowimy dla siebie konkurencji, do każdy specjalizuje się w innych produktach. Nie ma też żadnym problemów w zaopatrywaniu sklepów w świeże i atrakcyjne dla klientów towary. Są polskie hurtownie dostarczające te produkty kilka razy w tygodniu. Przez lata zostało to wszystko w sposób kompleksowy rozwiązane. Otwarcie takiej działalności biznesowej dla cudzoziemców w Szkocji było dotychczas bardzo proste i odbywało się on-line. Wystarczyło zgłosić pomysł i uzyskiwało się pozwolenie. Wszystko opiera się na zaufaniu, nikt nikogo nie kontroluje jeśli przedsiębiorca płaci podatki i wnosi wymagane opłaty. Trudno przewidzieć jakie zasady będą obowiązywały w przyszłości, czy ten proces zostanie zachowany na tej samej zasadzie czy się skomplikuje.
– Co pan zrobi jeśli biznes w Glasgow przestanie się opłacać po okresie przejściowym?
– Rozważamy różne warianty, również ten związany z powrotem do kraju, ale to będzie ostateczność. Nie chcielibyśmy zaczynać wszystkiego od początku ponieważ jesteśmy już bliżej niż dalej do emerytury. W Szkocji dobrze się czujemy i prowadzimy spokojnie naszą działalność. Tu nikt nikogo nie nęka jeśli uczciwie pracuje i płaci podatki. Nasze polskie doświadczenia są dużo gorsze. Prowadziliśmy w Polsce biznes przez prawie 30 lat, w tym restaurację w Poznaniu. Wieczne kontrole służb sanitarnych i instytucji finansowych, tłumaczenia w Urzędzie Skarbowym kosztowały nas naprawdę dużo zdrowia. Niewiele się w tym względzie zmieniło, dlatego trudno byłoby się nam do takich praktyk znowu przyzwyczaić. Jak będzie za rok zobaczymy. Na wszelki wypadek zachowaliśmy mieszkanie w Poznaniu, ale liczę na to, że jednak zostaniemy w Szkocji. Będziemy pilnie śledzić przebieg negocjacji między Unią Europejską i Wielką Brytanią i mocno trzymać kciuki za stworzenie polskim przedsiębiorcom dobrych warunków do kontynuowania tutaj działalności biznesowej.
Z Krzysztofem Korzeniowskim, właścicielem sklepu w Glasgow rozmawiała Jolanta Czudak
źródło: liderzyinnowacyjnosci.com