„Przez lata bezlitośnie zanieczyszczana i uporczywie nieregulowana – wraca w wielkim stylu. Coraz większa rzesza Polaków zrozumiała już, że Wisła dziś jest jak Tatry w XIX wieku, gdy penetrowali je tylko nieliczni poeci i artyści uznawani wówczas za dziwaków” – jakże celnie twórcy tego wydarzenia ujęli fenomen „Królowej” w jej roku: Roku Rzeki Wisły.
Festiwal Wisły obserwowałam w połowie sierpnia w Nieszawie, Ciechocinku i Toruniu, gdzie stanowił zakończenie Flisu Obywatel Rzeki Wisły (Sandomierz-Toruń) z pokładu statku Gloria Mechanika. Takiego widowiska, takiej atmosfery nie widziano nad Wisłą na pewno nigdy wcześniej. Oprócz owych „nielicznych dziwaków” mało kto potrafił rozpoznać, nazwać łodzie i statki rzeczne poprawnie. Zatem, korzystając ze „ściągi”, wymienię pływadła, które tak bardzo ozdobiły przez chwilę krajobraz tej pustej i zapomnianej na co dzień rzeki. Zobaczyliśmy: szkuty, galary, dubasy, baty, łodygi, lejtaki, a nawet łodzie wikingów i tratwę flisacką z Ulanowa. Do Torunia przybiła niemal cała nadwiślańska Polska, a także przyjaciele znad Loary, gdzie podobny festiwal przyciąga od lat setki tysięcy gości. Na „Rytmanie” płynął Robert Jankowski, sekretarz generalny Społecznego Komitetu Obchodów Roku Rzeki Wisły 2017. Nie ukrywał satysfakcji z nadzwyczaj udanej „demonstracji” towarzyszących mu wiślanych społeczników, którym udało się przekonać Sejm RP, by ustanowił AD 2017 Rokiem Rzeki Wisły.
Wprawdzie obywatelska walka „dziwaków” z wiślanym analfabetyzmem Polaków, z naszym odwróceniem się od tej rzeki nie uda się w stu procentach dzięki jednorazowej akcji, za przyczyną tegorocznego flisu i premierowego festiwalu. Ale na pewno to wydarzenie wpłynęło na mentalność i przyszłe decyzje niejednego opornego urzędnika, włodarza miasteczka, leżącego nad Wisłą. Bo jeszcze rok temu, gdy lokalni pasjonaci zgłaszali ideę, z ową decyzyjnością w niektórych gminach dobrze nie było, a w spotkaniach organizacyjnych ani radni, ani burmistrzowie udziału nie brali. Tak na wszelki wypadek… Ludzie nie kojarzący polskich rzek jako alternatywnych dróg wodnych „z zasady” nie wierzyli, że dzisiaj po Wiśle rzeczywiście da się pływać. Trudu organizacyjnego podjęła się Kujawsko-Dobrzyńska Organizacja Turystyczna i jej lider Marcin Karasiński. Decydenci „zabezpieczyli” wprawdzie pieniądze na festiwal w swoich budżetach, ale obserwowali flisaków i organizatorów z brzegu, do kamer pozowali rzecz jasna ochoczo: ale też z brzegu. Wyjątkiem był wójt Obrowa Andrzej Wieczyński. Owo obserwowanie z założonymi rękoma widać było wyraźnie o poranku w Ciechocinku, gdy załoga RZGW odpięła bezmyślnie od nabrzeża pływający pomost, a razem z nim podryfowały z wartkim nurtem Wisły dopięte łodzie wraz z dobytkiem. Nie było w tym czasie na miejscu ich właścicieli. Działo się to na pół godziny przed planowanym pożegnaniem. Ta „katastrofa” była świadectwem braku zespołowej współpracy organizatorów, gospodarzy i RZGW. Gdyby ktoś miał wątpliwość, że była to sytuacja skandaliczna i bardzo groźna, jest nagranie filmowe całego wydarzenia.
Cieszy zgodnie odczuwana satysfakcja, że dzięki tej udanej ze wszech miar inicjatywie na pewno przybędzie nam lokalnie „wiślanych dziwaków”, że przybędzie drewnianych łódek, naznaczających nowy, malowniczy krajobraz odżywającej dla turystów Wisły. Przykład wójta i społeczności Obrowa, którzy niezwykle gościnnie a bardzo spontanicznie przyjęli płynącą gromadę; przykład Ciechocinka, gdzie udało się w budżecie obywatelskim znaleźć wsparcie na szybkie zmajstrowanie namiastki plaży i dzięki temu przyjąć flisaków godnie i wygodnie, to inicjatywy, które zauważył każdy uczestnik flisu. Tacy ludzie, jak Marcin Strych, Tomek Szczęsny, Łukasz Małecki to liderzy programu przywracania Ciechocinkowi Wisły, to dzięki nim udało się dołączyć do ogólnopolskiej kampanii.
W roku przyszłym przyjdzie pora, aby wiślakom pomóc na poważnie. Skoro udowodniliśmy, że po Wiśle naprawdę (!) da się pływać, prosimy nie tyle o pieniądze z budżetu gminnego na barwne, jarmarczne festiwale, ale raczej na to, czego wodniakom potrzeba najbardziej, by chcieli u nas dłużej zostać: o środki na stałe, bezpieczne zacumowanie, na bieżącą wodę i czyste toalety. A cel całej tej obywatelskiej demonstracji jest całkiem konkretny: to budowa mariny na wiślanej przystani 710 w Ciechocinku, o Nieszawie nie wspominając!
Teresa Kudyba
foto: Sergiusz Bojenko
Było pięknie i radośnie i oby trud zainwestowany w zorganizowanie tej mądrej imprezy nie poszedł na marne. Alleja! A że jest to możliwe, to wszystkim dla których ważne wydaje się przywrócenie Wisły i innych polskich rzek do życia polecam lekturę mądrej i ciekawej monografii Tadeusza Białasa ” Liga Morska i Kolonialna 1930-1939″. Nie pierwsze to próby przekonania naszych rodaków, że warto zainwestować w szlaki wodne.
Poprawka! Wkradł się błąd. Powinno być „Alleluja!” Przepraszam czytelników. SB