To zwykle jest tak: jeżeli informacje – obojętnie jakimi metodami zdobyte – kompromitują osoby, instytucje, organizacje czy partie, z którymi się nie utożsamiamy, skupiamy się na treściach, które niosą i uznajemy, że „dobro kraju” usprawiedliwia wszelkie stosowane środki użyte do ich zdobycia.
Czy nadal żyje w nas średniowieczna zasada wyboru „mniejszego zła”?
Czy raczej mamy sięgać do czasów Marka Aureliusza, który ze stoickim spokojem mówił, by w czterech ścianach tak się zachowywać, jak by tych ścian nie było? Wybór zawsze należy do nas!
A jeżeli to „Ktoś” został skompromitowany np. prowokacją dziennikarską kipimy oburzeniem na nikczemne metody, przywołujemy sposoby działania służb specjalnych i czasy PRL-u, byle tylko nie dopuścić do siebie refleksji nad meritum sprawy i konieczności zweryfikowania poglądów i opinii, których weryfikacja doprowadziłaby nieuchronnie do przyznania, że ten „Ktoś” nie jest tak święty, jak się wydawało, a biało-czerwony świat polityki jest czarny do bólu.
Czy nagranie „taśm mniejszego zła” przez dziennikarzy było uprawnione? Czy dziennikarze mają prawo stosować takie środki? Czy to było potrzebne? Czy mamy prawo wiedzieć kim są osoby, które decydują o funkcjonowaniu państwa i naszym losie? Jaki poziom reprezentują i jakie metody stosują?
Mój głos w dyskusji…..