Po czym poznać pokój indyjskiej dziewczyny? Oczywiście po upstrzonym lustrze.
–Że co? Po upstrzonym lustrze? Jarek, czy ty aby nie przesadzasz?
– Nie, nie, zaraz wszystko się wyjaśni.
Kiedy pierwszy raz wszedłem do łazienki w domu, w którym mieszkają dziewczyny, moją uwagę przykuło lustro, a tak naprawdę to, co – w pewnym nieładzie – było do niego przyklejone wzdłuż ramek. Znajdowały się tam jakieś dziwne małe wzorki, kropelki, łezki, czerwone, niebieskie, zielone i czarne kropki. Pomyślałem sobie, że to pewnie resztki jakiejś kalkomanii, która była obwódką lustra, i równie szybko, jak zacząłem się nią interesować, tak zapomniałem o tej wątpliwej ozdobie. Nie na długo. Krótko potem odwiedziłem pokój dziewczyn w akademiku (podczas niezwykle liberalnego święta holi nawet tam udało mi się zajrzeć)…i znów tutaj na lustrze zauważyłem podobne nieregularne „upstrzenie” wątpliwej jakości estetycznej…
Gdy zamieszkałem w domu swoich przyjaciół i po raz pierwszy wszedłem do łazienki na piętrze, gdzie miały pokoje dziewczyny, znów zobaczyłem niezwykle upstrzone lustro. Nie powstrzymałem się i musiałem zapytać:
– O co chodzi w tej wątpliwej dekoracji lustra?
– Jarek, to nie dekoracja lustra. To dekoracja z mojego czoła – odpowiedziała Syantani. – To bindi – znaczki, które naklejamy sobie na czoło. Kiedy je zdejmiemy, to żeby ich nie wyrzucać, bo przecież można je ponownie na czoło kiedyś nakleić, przyczepiamy je do lustra. Im częściej dziewczyna przykleja sobie bindi do czoła, tym więcej ma tego na lustrze…
Hmm… w moim domu w Polsce do tej pory na jednym z luster dzielnie trzymają się przyklejone bindi. Pamiątka z wizytprzyjaciół(ek) z Indii…
A czym właściwie jest ta kropka na czole? Hmm… trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Jest bowiem wiele rodzajów oznaczania czoła i wiele na to nazw…
Ta, która najczęściej kojarzy nam się z indyjskimi kobietami, to bindi– po prostu czerwona kropka, obecnie zmodyfikowana do wielu najróżniejszych kształtów: są czerwone, ale i zielone, błękitne czy nawet czarne kropki, są bindi w kształcie kwiatka, gwiazdki, kropelki czy łezki, a wtedy mienią się kolorami zaklętymi w kropli wody, i na dodatek w środku błyszczy maluteńki brylancik (oczywiście sztuczny), są też bindi w kształcie przecinka, dwóch czy trzech kresek, są nawet w kształcie klucza wiolinowego. Takie bindi, które po prostu są nalepkami w najróżniejszych kształtach i kolorach, można kupić zapakowane w paczuszki lub na pojedynczych karteczkach w prawie każdym sklepiku z artykułami kosmetycznymi, w niemal każdej indyjskiej „drogerii”, a i nierzadko po prostu na straganie z różnościami – ot, na ulicy. Dziewczyny używają bindi tylko i wyłącznie w celu upiększenia twarzy. Naklejają je na środku czoła, pomiędzy brwiami. To zwyczajny zabieg kosmetyczny, jak u nas malowanie ust szminką…
Fragment książki Jarosława Kreta Indie. Więcej znajdą Państwo w najnowszym wydaniu TTG Wiadomości Gospodarcze.
Jarosław Kret
Dziennikarz, fotoreporter, prezenter. Autor filmów dokumentalnych i reportaży z Azji, Afryki, Ameryki Południowej i Europy. Jest autorem książek i albumów fotograficznych m.in.: Moje Indie, Mój Egipt, Ziemia Święta, Moja Ziemia Święta, Madagaskar, Mój Madagaskar.