Był to okres gierkowskiej prosperity, wraz z miastem Słupskiem rozwijało się też życie kulturalne a zarazem towarzyskie. Szczególnie plastycy mieli powody do zadowolenia i satysfakcji finansowej, bowiem powstawało dużo bloków mieszkalnych, a na ich szczytowych ścianach wykonywali wielkie obrazy metodą sgraffito – tu rej wodził Witek.
Lubiniecki ukończył Wydział Sztuk Pięknych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu w pracowni malarstwa prof. Stanisława Borysowskiego i w 1964 roku otrzymał nakaz pracy w Szczecinku, gdzie był najpierw nauczycielem a później kierował tamtejszym wydziałem kultury w powiecie. W tym samym roku wstąpił do Związku Polskich Artystów Plastyków, co po kilku latach zaowocowało wieloma niekonwencjonalnymi inicjatywami środowiskowymi.
Kiedy w 1974 przeniósł się do Słupska, poza własną twórczością w pełni objawił się jako świetny organizator i pomysłodawca działań artystycznych. To z jego inicjatywy w pobliskiej Ustce odbywał się w latach 1976 – 1980 ogólnopolski Plener Tworzyw Sztucznych a rzeźby ozdabiały place i skwery tego miasta, szczególnie w pasie nadmorskim.
Kolejnym wielkim przedsięwzięciem artystycznym i organizacyjnym były słynne w cały kraju w latach 1984 – 2000 plenery malarskie pn. M jak Morze, których komisarzem był już wówczas szeroko znany artysta malarz marynista Witold Lubiniecki. Na plenery przyjeżdżali najwybitniejsi polscy artyści współcześni i udział w nich był nie lada wyróżnieniem. Niektóre z ich obrazów wiszą w domu twórcy jako dowód wdzięczności dla animatora tych działań.
Dzięki jego ogromnym staraniom i umiejętności negocjacji w interesie środowiska artystycznego, w starym spichlerzu usteckim powstała w 1987 roku Bałtycka Galeria Sztuki, działająca w ramach ówczesnego Biura Wystaw Artystycznych w Słupsku. Obecnie należy do Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku, placówki Urzędu Marszałkowskiego w Gdańsku.
W 1989 roku, drogą wielu wyrzeczeń i ciężkiej pracy, artysta zbudował swoją życiową przystań – własny dom w wymarzonej Ustce. – Od kilkudziesięciu lat mieszkałem coraz bliżej morza. Jak powiedział Joseph Conrad, Pan Bóg marynistów zabiera z lądu i przenosi nad morze – stwierdza po latach. – Absolutnie zafascynowało mnie morze po tym, jak przed laty zacząłem żeglować – dodaje.
Artysta w swoich poglądach jest konserwatywny. Uważa, że sztuka się spauperyzowała. – Trzeba oddzielić sztukę performerów od sztuki prawdziwej, klasycznej. Interesuje mnie człowiek, jego emocje i stan ducha, które wyraża; zastanawiam się nad techniką, perspektywą, światłem…- wylicza.
Dlatego dobrze rozumiał się z dużo starszym, nieżyjącym już, legendarnym malarzem i grafikiem Mieczysławem Kościelniakiem, który także mieszkał w Słupsku i Ustce i również kochał sztukę klasyczną.
– Malarstwo Lubinieckiego reprezentuje kierunek, w którym tradycyjne formy i tematy marynistyczne, tzn. praca, historyzm, rodzajowość w technice opisu zastępuje nastrój, metafora, alegoria, symbol, wyrażające nową koncepcję realizmu i unowocześnionego koloryzmu. Nie znaczy to jednak, że ta sztuka tak pojęta zrywa z tradycjami Ferdynanda Ruszczyca, Konrada Krzyżanowskiego, Józefa Pankiewicza, Władysława Ślewińskiego czy Leona Wyczółkowskiego. Bo przecież morze w obserwacji i przeżyciu Lubinieckiego, to romantyczny żywioł sam w sobie z bogactwem gam kolorystycznych, nastrojów, z rozmaitością kształtu i ruchu fal – napisał w 1994 r. prof. Jan Tuczyński z Uniwersytetu Gdańskiego, wybitny znawca marynistyki w literaturze i sztuce.
Za swojego niedościgłego mistrza uważa Lubiniecki J. M. Williama Turnera, u którego dostrzega zapowiedź impresjonizmu. Specjalnie pojechał do Londynu, aby zobaczyć jego oryginalne płótna i przyjrzeć się temu, co go urzeka w genialnym malarstwie. Ale we wstępie do swojego ostatniego albumu mówi: – Przez długie lata malowania doszedłem do wniosku, ze silenie się na oryginalność nie odda tej szczerości, która jest zakodowana w nas i dlatego sięgnąłem do jej głębokich i niekłamanych pokładów. Wbrew pozorom oglądając tak zwane awangardowe wystawy, nie widać ich autorów, widać określoną modę i pęd do szokowania. Moja oryginalność polega na tym, by malowane tematy były wpisane w partyturę harmonii i świata. Mój temat wiodący – morze i szeroko pojęta marynistyka daje mi możliwość wyrażania wielowątkowych nastrojów. …Pod każdą szerokością geograficzną morze ma inne oblicze. Polując na jego różne nastroje mam niezgłębioną skarbnicę tematów.
To widać. Byłem na wielu wernisażach pomorskiego artysty marynisty, przejrzałem nieco prac z jego ogromnego zbioru. Jest to dorobek imponujący, nie tylko w sensie artystycznym, ale też ilości obrazów namalowanych w całej niemal Europie. Czterokrotnie przemierzył Norwegię aż po Cap Town, był w Finlandii, Rosji, na Ukrainie, we Włoszech, w Turcji, Holandii (wystawa), Grecji (wystawa na wyspie Paros), Niemczech (kilka wystaw), Francji, Macedonii, Chorwacji.
W sumie Lubiniecki brał udział w w pięćdziesięciu pięciu wystawach indywidualnych oraz dwustu wystawach zbiorowych w Polsce i za granicą – nawet w odległej Japonii.
Prace artysty znajdują się w wielu zbiorach muzealnych w kraju a także w Niemczech i Macedonii, kilka uznanych firm ma stałe kolekcje jego prac, nie mówiąc już o dziesiątkach indywidualnych admiratorów jego sztuki.
Zdobywał laury na licznych konkursowych wystawach, m. in. drugą nagrodę w międzynarodowym konkursie malarstwa marynistycznego w Fiera di Ostelato we Włoszech.
W 1988 roku na prywatnej audiencji u papieża podarował Ojcu Świętemu obraz „Impresja morska”, który Jan Paweł II przyjął i pobłogosławił.
Kościół p.w. Najświętszego Zbawiciela w Ustce szczyci się czternastoma płótnami artysty, z czego dwa z podarowanych obrazów z mają ogromne wymiary 420 x 220 cm. Swoje dzieła ofiarowuje także na różnorodne akcje charytatywne w mieście.
W tym roku wyszedł w Ustce kalendarz, na którym są reprodukcje specjalnie namalowanych 12 obrazów, każdy adekwatny do danej pory roku.
W 1990 roku, Lubiniecki jako pierwszy w Polsce po stanie wojennym, reaktywował w Słupsku okręg ZPAP i został jego prezesem, a kilka lat później połączył się z okręgiem koszalińskim i jest dzisiaj wiceprezesem. W 1998 roku założył środkowopomorski oddział Stowarzyszenia Marynistów Polskich z siedzibą w Ustce i też jest jego prezesem.
Tę niesamowitą witalność artystyczną i społeczną, najbardziej znanego i rozpoznawalnego – obok M. Kościelniaka – twórcy Dwumiasta, dostrzegają władze samorządowe Słupska i Ustki oraz województwa.
Odznaczony został m. in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis, odznaką Zasłużony Działacz Kultury, nagrodą Ministra Kultury i Sztuki, nagrodą Wojewody Słupskiego, nagrodą I stopnia Prezydenta Miasta Słupska, medalem Za Zasługi dla Miasta Słupska, Zasłużonemu dla Marynistyki Polskiej, nagrodą Ambasadora Miasta Ustki.
W tym roku Witold Lubiniecki obchodzi siedemdziesięciolecie urodzin.
Marszałek Województwa Pomorskiego przyznał mu za wybitne osiągnięcia Pomorską Nagrodę Artystyczną. Włodarze Słupska i Ustki wraz z dwoma jeszcze sponsorami ufundowali piękny album z wyborem prac artysty, który twórca zadedykował ludziom morza i miłośnikom sztuki marynistycznej.
Witold ma siły niespożyte. Od trzech lat organizuje plenery malarskie pn. Art Miting, opłacane z kiesy miasta, w których znowu biorą udział wybitni polscy malarze, tacy jak E. Dwurnik, F. Maśluszczak, K. Bereźnicki, W. Łajming, S. Mazuś i wielu innych.
Na tegorocznym, uroczystym podsumowaniu trzeciego pleneru profesor Franciszek Maśluszczak dziękował serdecznie burmistrzowi Janowi Olechowi za tę bezcenną inicjatywę a profesor Kiejstut Bereźnicki nie mógł się nachwalić Witka, którego zna i ceni od bardzo wielu lat.
Faktem jest, że trudno przecenić to mądre posunięcie władz kurortu, wsparte doświadczeniem zasłużonego marynisty.
Każdy z uczestników pleneru zostawia w darze miastu jeden ze swoich obrazów. Jest ich już 35, wiszą na ścianach Ratusza i w ten sposób powstaje unikatowa w skali kraju galeria. Interesant urzędu czy przechodzień może obcować ze sztuką najwyższych lotów. Wartość tych dzieł, artystyczna ale i także materialna, z roku na rok stale wzrasta, o czym zaświadczają nazwiska malarzy. Za kilka lat Ustka będzie się szczycić wybitną kolekcją dzieł sztuki o trudnej do oszacowania wartości, ale urząd jej nie pomieści.
– Miastu przydałoby się lokum na galerię, w której byłaby pracownia, sala wystawowa, a wybitni twórcy, nie tylko z Polski, mogliby przyjeżdżać na plenery, zostawiać tu swoje prace i sławić nasz piękny kurort, powiat i całe Pomorze. Jestem w takim wieku, ze dojrzałem do pewnych spraw artystycznych i organizacyjnych, mam pewne przemyślenia – zwierza się Witek.
Rozmawialiśmy o tym, że takim dobrym miejscem byłaby tzw. Czerwona Szopa, budynek w porcie, który Urząd Morski przekazał poza miasto, powiatowi słupskiemu. Decyzja o tym zapadła niedawno. Jest to świeża sprawa, Szopa ma przynosić dochody, ale nie ma jeszcze koncepcji jej zagospodarowania. Trudno jednak snuć nadzieje związane z nie swoją własnością.
Drogi Witku, znając Twoje dotychczasowe pracowite, pełne pasji i ekspresji życie wierzę, że w końcu dopniesz swego, bo wiek się Ciebie nie ima a i przychylność władz oraz mieszkańców Ustki masz zapewnioną.
Leszek Kreft