Absolwent Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Sopocie, po dwu latach kontrproduktywnej pracy w gospodarce socjalistycznej, dosiadł Pegaza i puścił wodze własnej fantazji. Zajął się teatrem jako instruktor Powiatowego Domu Kultury w Słupsku. Zastał tam Grupę Teatralną RONDO, którą założył, już wówczas nieobecny w Słupsku, Adam Goliński. – Przyszedłem po studiach, zwołałem towarzystwo, zacząłem pracę. Zachowałem nazwę, bo uważam, że należy kontynuować tradycję, to taki patriotyczny obowiązek – zwierza się po latach.
Pasją Tośka, jak go wszyscy nazywamy, była twórczość Cypriana Kamila Norwida. Uparł się, aby przekonać aktorów i widzów, że wbrew obiegowym opiniom jest to poeta zrozumiały, zanurzony najgłębiej w polskości a jednocześnie uniwersalny. Przełamał początkowe opory i okazało się, że miał rację. Ciepło wspomina też pracę nad tekstami Andrzeja Bursy czy Ireneusza Iredyńskiego. Jednak niezwykła była etiuda pantomimiczna pt. Chleb, do której inspiracją dla Tośka były obrazy burłaków pieriedwieżnika Ili Riepina. Mocna rzecz o zniewoleniu i pragnieniu wolności, zrobiła wielkie wrażenie na festiwalu w Słowacji. – Najlepsza realizacja poetycka, jaką kiedykolwiek zrobiłem – mówi z nostalgią. – Może jeszcze do tego wrócę.
Tosiek zapoczątkował Scenę Monodramu w Słupsku. Na Ogólnopolskich Spotkaniach Amatorskich Teatrów Jednego Aktora w Zgorzelcu w 1973 roku pokazał dwa spektakle: SATYR J. Kochanowskiego w wykonaniu Jurka Karnickiego i „Na ten film ocalało dwa miliony ludzi” wg. B. Chorążuka w wykonaniu Ryśka Hetnarowicza – obydwa nagrodzono.
Teatr RONDO stał się z biegiem czasu bazą do działań teatralnych i nie tylko, wyodrębnioną jednostką organizacyjną już Wojewódzkiego Domu Kultury. Ogromną zasługą Tośka było nakłonienie konsystorza wyznania augsbursko–ewangelickiego do sprzedaży kaplicy z 1912 roku przy ul. Niedziałkowskiego na stałą siedzibę Ośrodka Teatralnego RONDO. – Ośrodek ten przez 25 lat funkcjonowania w Słupsku, wyrobił sobie nie tylko renomę miejsca, w którym pokazuje się spektakle dobrej jakości, proponuje się pracę z instruktorami, którzy są cenionymi fachowcami w całej Polsce, organizuje się festiwale, konkursy i przeglądy, które oceniane są bardzo dobrze przez uczestników, ale również zyskał miano „magicznego miejsca”, a to świadczy niezbicie o jego wyjątkowej atmosferze. Atmosferze, na którą składają się genius loci i ludzie, którzy pracują w Rondzie – mówi prawie jednym tchem Jola Krawczykiewicz, wychowanka i dotychczasdowa szefowa Ronda, która wygrała konkurs na dyrektora SOK. W Rondzie odbywają się najważniejsze w kraju imprezy recytatorskie i teatralne, jak Finał Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego, Konkurs Interpretacji „Witkacy pod strzechy”, Słupski Festiwal Monodramów „Sam na scenie”, przeglądy małych form teatralnych, koncerty, festiwale jazzowe, przeglądy i imprezy przybliżające kulturę mniejszości narodowych i wyznaniowych. Z Rondem związany jest głośny reżyser Stanisław Miedziewski, którego Tosiek ściągnął przed laty do Słupska. Stąd wywodzi się wielu aktorów scen polskich, np. Ewa Kasprzyk czy w Słupsku Jurek Karnicki, od czterdziestu lat najbliższy współpracownik Tośka.
Od lat siedemdziesiątych Tosiek realizuje widowiska plenerowe, których rozmach inscenizacyjny, problematyka i prostota przesłania budzą wielkie zainteresowanie nie tylko w Słupsku, ale w kraju i za granicą. W 1980 roku powstał monumentalny Don Kichot Polski, do którego scenografię zaprojektował znakomity słupski artysta plastyk Andrzej Szulc a muzykę skomponował sam Tadeusz Woźniak. Spektakl powstawał w trudnych warunkach: kraj strajkował, brakowało wszystkiego, komunikacja nie działała. Tosiek dojeżdżał z Darłowa rowerem, Sławek Sosnowski po glinę do głowy Kichota rowerem jeździł do Postomina. Poświęcenie dla sprawy było wówczas wielkie. Ale zaprocentowało ogromnym sukcesem w Austrii. To i inne widowiska plenerowe prezentowane były na Węgrzech, w Portugalii, Danii i Archangielsku. Ich przesłanie można lapidarnie określić jednym słowem: wolność.
Na warsztatach teatralnych w Finlandii Tosiek poznał Johna Yeteborga, szefa światowej Federacji Teatrów Nieprofesjonalnych w Kopenhadze – AITA. Efektem tego było powierzenie nam (dwukrotnie) organizacji Międzynarodowych Warsztatów Widowisk Plenerowych z udziałem ludzi z całego świata. Na pierwszych warsztatach muzykę komponował Aleksander Glinkowski, montażem zajmował się świetny słupski muzyk Rysiek Skóra a scenografią niezapomniany Stefan Morawski.
Zasługą Tośka była też dziewięcioletnia edycja Słupskich Tygodni Teatralnych. – Byłem na Festiwalu Teatru Otwartego we Wrocławiu, zachwyciłem się alternatywnymi teatrami Pleonazmus i Stu i pomyślałem, że przecież mogą wystąpić w Słupsku – śmieje się Tosiek. I tym sposobem słupszczanie zyskali możliwość oglądania u siebie najlepszych teatrów w kraju. W ciągu tygodnia w kilku miejscach w mieście odbywały się spektakle. Była wspaniała atmosfera, wychodziła codziennie festiwalowa gazetka, klub WDK tętnił wieczornym życiem. Przyjezdni artyści też byli zachwyceni frekwencją i klimatem, który panował w Słupsku. Rozmawiałem o tym z Magdą T. Wójcik i Henrykiem Boukołowskim z Teatru Adekwatnego z Warszawy, aktorami Teatru im. St. Witkiewicza z Zakopanego, którymi się wówczas opiekowałem. Twierdzili, że czegoś podobnego w Polsce nie doświadczyli.
Podczas wspomnianego pobytu w Finlandii Tosiek poznał Carlosa z okręgu Santa Rem w Portugalii. Zaprzyjaźnili się, a owocem późniejszej korespondencji było nawiązanie współpracy Teatru Rondo z Teatrem Combate z miasta Cartaxo. Opiekował się nim Artur Oliveira, dyrektor miejscowego banku, wielki admirator sztuki. Brałem udział w spektaklu plenerowym Kalendarz Polski, z którym pojechaliśmy w 1983 roku do Portugalii. Byliśmy tam niezwykle serdecznie podejmowani a widowisko, grane w kilku miastach, niezwykle się podobało. Wymiana zespołów teatralnych była coraz częstsza, dzisiaj spotykają się również pasjonaci innych dziedzin sztuki z obydwu krajów. Zawiązały się przyjaźnie, ludzie odwiedzają się prywatnie. Artur z żoną Lucią zakochali się w Polsce, kiedyś przyjeżdżali co roku, teraz co dwa lata na dłuższy okres. Mają tu wielu przyjaciół, często zapraszają gości do siebie. Nie da się przecenić tego, co obydwaj zrobili dla swoich krajów, mieszkańców mikroregionów. Artur Oliveira został odznaczony przez prezydenta Macieja Kobylińskiego Medalem za Zasługi dla Miasta Słupska.
W słusznie minionym okresie tzw. władza zlecała organizowanie dużych imprez dożynkowych. Pamiętam doskonale realizację świetnych dożynek wojewódzkich w Bytowie, później w Sławnie i innych miejscowościach ówczesnego województwa słupskiego. Były to piękne, barwne widowiska na płytach stadionów, przygotowywane przez kilka dni, z udziałem wielu zespołowych i indywidualnych wykonawców. Tosiek w mistrzowski sposób je reżyserował. Pierwsza część to był symboliczny, niezwykle poetycki spektakl, przemawiający samym obrazem i dźwiękiem. Druga część była rozrywkowa, z udziałem dobrych wykonawców, jak np. SGB „Arabeska”. W ten sposób oddawano cesarzowi to, to cesarskie ze sceną przekazywania chleba, natomiast całość przekazu nie miała posmaku propagandy sukcesu. Tosiek jest bowiem mistrzem mówienia ezopowym językiem. W jego spektaklach i widowiskach nie ma słów, narracja prowadzona jest samym obrazem i dźwiękiem, a wszystko to osadzone w najlepszej tradycji literackiej, plastycznej i historycznej daje znakomite efekty.
Tosiek to nie tylko artysta, ale również świetny organizator. Dlatego też pełnił funkcje kierownicze w domach kultury. Był szefem Powiatowego Domu Kultury, kierownikiem Ronda, wicedyrektorem i dyrektorem Wojewódzkiego Domu Kultury, wreszcie Słupskiego Ośrodka Kultury. Zrozumiałe jest więc, że oprócz omawianej tu szeroko acz subiektywnie jego twórczości artystycznej miał też wpływ na kształt i rodzaj działalności w pozostałych dziedzinach aktywności placówek kultury.
Tosiek przez wiele lat mieszkał w budynku powiatowego, późniejszego wojewódzkiego domu kultury, co miało swoje implikacje kulturalne i rodzinne. Jego mieszkanie było naturalnym zapleczem dla wydarzeń dziejących się w klubie, po którego zamknięciu kwiat towarzystwa przenosił się do Franczaków na nocne rodaków rozmowy. Niejednokrotnie był to hotel dla artystów odwiedzających Słupsk. Nawet ci, którzy mieli nocleg gdzie indziej, nie chcieli tam wracać, bo tu się dobrze czuli. Np. Kazimierz Grześkowiak walił się na łóżko w buciorach, bo miał taki zwyczaj, co podkreślał. Jak widać Regina, żona Tośka, nie miała lekkiego życia. Za to gościnność Franczaków była znana w całym kraju. Wszyscy, którzy przyjeżdżali na zaproszenie domu kultury, czuli się tu jak w rodzinie. Względy towarzyskie przeważały nad zawodowymi. Po monodramie Daniela Olbrychskiego Tosiek zaprosił go na kolację do restauracji blisko dworca, przed nocną podróżą. Zagadali się, Daniel spóźnił się na pociąg, więc wynajął taksówkę, by dogonić go w Gdańsku. W rezultacie pojechał nią do Warszawy. Okazało się też, że zapłacił podstępnie za tę kolację z groszowego honorarium, które otrzymał. Sytuacja ta dokładnie ilustruje atmosferę i obyczaje w tych odległych już czasach, kiedy życie dla sztuki samo było sztuką.
Nie chcę nadużywać wielkich słów, ale to swoje pracowite, zawodowe życie w kulturze Antoni Franczak traktował jako misję, powołanie. Wspierali go w tym ludzie jemu podobni. Dokonał rzeczy wielkich. W czasach dla wielu beznadziejnych poprzez swą sztukę wlewał w serca otuchę. Wychował wielu wspaniałych, mądrych i wrażliwych ludzi, a oni z kolei – następnych. A przede wszystkim dawał ludziom radość, mogli choć na chwilę oderwać się od przyziemności i znaleźć się w pięknym i mądrym świecie jego wyobraźni. Ich wyobraźni.
Wiem, że mistrz nas jeszcze zaskoczy. Tosiu, czekamy.
Leszek Kreft