Miłośników ambitnego i melodyjnego rocka z radością pozdrawiam po występach zespołów Yes i Camel w stolicy.
W Stowarzyszeniu Polskich Mediów zajmujemy się głównie turystką, gospodarką, sprawami społecznymi, a zwykle ucieka nam z pola widzenia muzyczny aspekt turystyki. Tymczasem uczestnictwo w koncertach wiąże się nie tylko z przeżyciami natury estetycznej, ale też z podróżą, poznawaniem nowych miejsc i ludzi, jak i… cenami biletów, gastronomią, akomodacją, logistyką imprez masowych, bezpieczeństwem… Sygnalizując te mało dotychczas rozpoznane problemy na styku rozrywki i turystyki, chciałbym podzielić się wrażeniami z koncertów dwóch wspaniałych zespołów, które ostatnio odwiedziłynasz kraj w ramach światowego tournée.
Dwa razy Yes!
W Amfiteatrze w Parku Sowińskiego na warszawskiej Woli w niedzielny (3 czerwca) wieczór wystąpił legendarny zespół Yes. A dokładniej – jedna z dwóch grup działających obecnie pod tą nazwą, stworzona przez wokalistę Jona Andersona, gitarzystę Trevora Rabina i wirtuoza instrumentów klawiszowych, Ricka Wakemana. W drugim zespołem Yes, który wydał niedawno dwupłytowy album „Topographic Drama”, grają inni wieloletni muzycy tej grupy: gitarzysta Steve Hove, perkusista Alan White oraz gitarzysta i basista Billy Sherwood.
Po koncercie w Parku Sowińskiego przychodzi do głowy myśl że zespół Yes od lat 60. do dziś tworzyło tylu znakomitych muzyków, że dzięki temu mogą istnieć obecnie dwa zespoły Yes i nie przeszkadza to w udanych koncertach obu wersji grupy, a może i wręcz przeciwnie. Skład z Andersonem, Rabinem i Wakemanem dał w Warszawie świetnykoncert, w którym klasyczne nagrania z lat 70, jak „And You and I”, „Roundabout” czy „Heart of Sunrise” przeplatały się z bardziej przebojowymi kawałkami z czasów Rabina: „Cinema”, „Changes”, „Hold On”’ „Leave It”, „Rhythm of Love” i „Owner of a LonelyHeart” na koniec w wydłużonej wersji. Mnie największą radość sprawił utwór „I Am Waiting” z płyty „Talk” oraz monumentalna, kilkunastominutowa wersja nagrania „Awaken” z albumu „Going for The One”. Szkoda tylko, że zabrakło urokliwej ballady „WonderousStories” z tej samej płyty, no ale wszystko zmieścić się nie mogło.
Koncert trwał dobrze ponad dwie godziny. Widać było, że muzykom sprawia radość granie razem, a dwaj młodsi instrumentaliści uzupełniający skład: perkusista Lou Molino III i basista Lee Pomeroy dobrze współpracują z gwiazdami ARW. Jonowi Andersonowi (ur. 1944) po przejściach z płucami śpiewanie przychodzi nieco trudniej niż kiedyś, ale nadal trzyma klasę i robi to z entuzjazmem. Większość utworów miało nieco zmienione początki i po części aranżacje, co stanowiło dodatkową atrakcję dla słuchaczy. Publiczność reagowała żywo i życzliwie, co podobało się zespołowi. Yes kilka razy występował w Polsce i znów okazało się, że w jego utworach jest moc i ponadczasowa magia, jednocząca muzyków ze słuchaczami.
Podsumowując: warszawski koncert Yes w czerwcu 2018 r. atmosferą i radością grania przebił wszystkie poprzednie występ tej grupy w Polsce, choć artystom przybyło lat. Ale ich muzyka nadal jest wielka!
Camel od serca
Dzień wcześniej w klubie Progresja, położonym też w dzielnicy Wola, wystąpił inny legendarny zespół brytyjski, kierowany przez fenomenalnego gitarzystę Andy’ego Latimera – Camel. Klub mieści się w starym budynku bez klimatyzacji, a miłośników grupy zjechało się z całego kraju dużo, w sali było więc wyjątkowo ciasno i duszno, jeden z widzów nawet zemdlał – na szczęście na miejscu pomogła mu ratowniczka medyczna. Warunki były fatalne, lecz koncert dramatycznie piękny, zagrany solidnie, profesjonalnie, a przede wszystkim z sercem – zwłaszcza w drugiej części, która nastąpiła po dwudziestominutowej przerwie.
Andy Latimer (ur. 1949) kilka lat temu przeszedł przeszczep szpiku, ale poczuł się lepiej i ruszył z wokalistą i przyjacielem Colinem Bassem oraz dwoma innymi muzykami w kolejną trasę koncertową. Lider nie czuł się najlepiej w tak dusznej sali, grał na siedząco, lecz mimo to z nieprawdopodobny profesjonalizmem i feelingiem. Jego gitara wyczarowywała łkające melodie m. in. z płyt: „Dust and Dreams”, „Harbour of Tears”, „Rajaz”, „I CanSeeYour House from Here”. W pierwszej części Camel wykonał na żywo płytę „Moonmadness” (1976). Na koniec usłyszeliśmy sentymentalny song z albumu „Stationary Traveller” (1984), spopularyzowanego w Polsce przez legendarnego prezentera Tomasza Beksińskiego.
Koncerty w Warszawie mogli obejrzeć i usłyszeć tylko nieliczni, niestety, miłośnicy muzyki – bilety na takie imprezy (250 zł Yes, 179 zł Camel) wciąż są za drogie w relacji do naszych zarobków, a współczesne media koncentrują się na komercyjnej papce w stylu dance i disco polo. Na koncerty przychodzą więc tylko ci, którzy o nich wiedzą i naprawdę tego chcą. Niech więc ta pocztówka dźwiękowa z Camelem i Yes przyczyni się do odkrycia ich Muzyki przez nowych słuchaczy.
Z rockowymi pozdrowieniami
Cezary Kubaszewski