W Belgii, czyli gdzie?

Parlament Europejski. Oficjalną siedzibą PE jest Strasburg, praktyczną i roboczą Bruksela. Miejsce pracy 751 deputowanych i ich 2749 asystentów. W administracji parlamentu pracuje 1935 osób, a 1561 to personel techniczny, pomocniczy, czasowy i doradczy. Dużo, ale i tak mniej niż w Kongresie USA.

„Jak możesz tu wytrzymać?”, zapytał mnie po kilku latach mojego pobytu w Brukseli niemiecki przyjaciel, którego długo nie widziałem. „Przecież to taki zacofany, prowincjonalny kraj, no, może Bruksela jest inna, ale reszta?”, brzmiała jego dość bufonowata ekspertyza.

No cóż, mój przyjaciel nie był i nie jest, niestety, odosobniony w tym przekonaniu. Znam wielu ludzi, którzy uważają, że na Belgię szkoda czasu; można ją albo kochać, albo nienawidzić (nie słuchali Brela?), przy czym ta miłość przychodzi z trudem, a nienawiść, jak zwykle, nie wymaga żadnych ofiar. W Belgii oczywiście, jak w każdym innym kraju, nie wszystko jest w należytym porządku, i jak wszędzie także i tu nieżyczliwe oko dostrzeże same tylko niedociągnięcia. Nie każdy ma też czas ani ochotę dociekać, na czym polega jej swoisty urok. Co innego jednak nie dociekać, a co innego z góry zakładać, że jest go pozbawiona.

Taka sztywna postawa utrwala się z czasem i potrafi zainfekować całe generacje. Kogoś, kto Belgii nie polubił, bo nie chciał, niełatwo przekonać, że jest interesująca i warto ją bliżej poznać. Podobnej trwałości nabierają przekonania jej sympatyków – nawet największy skandal obyczajowy, afera korupcyjna, awaria wymiaru sprawiedliwości czy odbierająca ochotę do życia niesprawność sfery usług nie zostawią rysy na wizerunku kraju, który pokochali. Tak, miłość potrafi być ślepa, nawet gdy kran przecieka, a naprawić go nie ma kto, chyba że ma się pod bokiem złotą rączkę z Polski. Ale czy da się jednocześnie kochać i nienawidzić? W gruncie rzeczy nie od Belgii to zależy, lecz od nas samych.

Obiektywnie i w liczbach

A teraz trochę o rzeczywistości łatwiej uchwytnej, tej, którą da się scharakteryzować obiektywnie i wyrazić w liczbach. Na kilometr kwadratowy powierzchni przypada tu czterystu mieszkańców, co czyni z Belgii najgęściej, obok Holandii, zaludnione państwo w Europie, jeśli oczywiście pominąć Monako, gdzie nie da się nawet szpilki wetknąć (dziewiętnaście tysięcy mieszkańców na kilometr kwadratowy). Gęstość zaludnienia i wysoki stopień zurbanizowania imponują, kiedy uświadamiamy sobie, że ten kraj da się przejechać autem wzdłuż i wszerz szybko i bez większego problemu. Lichtenbusch na wschodzie, na granicy z Niemcami, od Ostendy na wybrzeżu dzieli niecałe dwieście pięćdziesiąt kilometrów. Nieco dłuższa, bo trzystukilometrowa jest trasa północ – południe, od granicy z Holandią do granicy z Luksemburgiem.

Gdzie zaczyna się i kończy ten mały kraj? Nie jest to wcale prosta sprawa. Koniec jest widoczny na pierwszy rzut oka – za linią wybrzeża już Belgii nie ma. A gdzie początek? Ha, tego właśnie nie wiadomo. Od zachodu aż po wschód krajobraz jest niemal taki sam: płaski, monotonny, nieatrakcyjny widokowo. Im bliżej granicy z Niemcami, tym więcej pojawia się napisów po niemiecku i niemieckich nazw miejscowych. Tak jakby Belgia płynnie przechodziła w Niemcy. To oczywiście tylko wrażenie, po prostu w graniczącej z Niemcami prowincji Liège mieszka licząca około siedemdziesięciu pięciu tysięcy osób belgijska wspólnota niemieckojęzyczna, Deutschsprachige Gemeinschaft.

Południe Belgii tak bardzo różni się krajobrazowo od północy kraju i sąsiedniej Holandii, że niderlandzcy turyści są przekonani, że wakacje spędzają we Francji. Prawie wszyscy goście pochodzą z zagranicy, tylko co dziesiąty turysta pochodzi z Brukseli, której mieszkańcy generalnie nie znają uroków południa swojego kraju.

Trzy strefy językowe

Podróż koleją z Aachen (Akwizgran) w Niemczech (parę kilometrów od granicy) do Ostendy na zachodzie Belgii przez Brukselę jest prawdziwym lingwistycznym przeżyciem, bo choć odległość nie jest imponująca, pociąg przejeżdża przez trzy strefy językowe. W niemieckiej wszystkie nadawane w nim komunikaty są w tym języku, w niderlandzkiej oczywiście po niderlandzku, we francuskiej po francusku, przy czym zmiana następuje za każdym razem, gdy linia kolejowa przetnie inną międzystrefową granicę. Także obsługa pociągu posługuje się językiem właściwym w danej strefie, a dodatkowo angielskim, na szczęście.

Nie inaczej jest na linii północ-południe, tam też trudno dostrzec, kiedy dokładnie znaleźliśmy się na terytorium Belgii. Okolica w pobliżu holenderskiej Bredy aż po Antwerpię samym swoim wyglądem przypomina, że Holandia nie tylko leży tuż za miedzą, ale we Flandrii jest niemal jak u siebie w domu. Podobna architektura, taki sam publiczny design, podobna dbałość o porządek w najbliższym otoczeniu, podobny charakter miasteczek i osiedli. No i żadnego francuskiego, tylko niderlandzki. Od strony Bredy wjedziemy więc najpierw do België, nie zaś do Belgique, a następnie do Antwerpen i Brussel, nie zaś do Anvers i Bruxelles.

Dalej na południu, kilkanaście kilometrów za Brukselą, otwieramy jednak z zachwytu i zdumienia oczy – powoli wjeżdżamy w piękny świat Ardenów, pełen lasów i duktów, malowniczych przełomów rzek, pociągających dolin i pięknych widoków. Dla niektórych Flamandów tu właśnie kończy się Belgia. I jest w tym trochę racji, gdyż pod względem krajobrazowym region ten różni się bardzo od pozostałych. Przypomina polskie Beskidy, chociaż jest bardziej kamienisty i dziki. Dla Holendrów, którzy spędzają życie osaczeni wodą na równinie i obszarze depresji, Ardeny to już wielkie góry, prawdziwy cud przyrodniczy.

W bok od autostrady

W pobliżu granicy z Luksemburgiem, ponad dwieście kilometrów od Brukseli, czujemy się już jak w Wielkim Księstwie, chociaż to oczywiście tylko złudzenie wynikające stąd, że księstwo, wyjątkowo małe, nie odbiega wyglądem od typowo belgijskiego pejzażu. A wzdłuż niedalekiej, w większości zalesionej granicy z Francją nie mamy cienia wątpliwości, że zaraz spotkamy kogoś z la Grande Nation z jego wielką historią, tradycją i pychą. Warto zjechać wtedy z autostrady, aby dotrzeć do któregoś ze starych, pamiętających czasy Napoleona i Ludwików, nieczynnych od lat przejść granicznych. Ale nie tylko w tym celu. Także po to, aby chłonąć widok Belgii ukrytej. Odnajdziemy tu bowiem zagubione w lasach wioski o pięknych, starych nazwach, kamiennych domach i typowo francuskim charakterze. Natrafimy na wielowiekowe klasztory, które zapisywały karty kronik wczesnego chrześcijaństwa europejskiego. Możemy zatrzymać się przy przydrożnych barach bądź w typowych francuskich oberżach, takich jak te zapamiętane z francuskich filmów z gatunku płaszcza i szpady, bardzo gościnnych i spokojnych. Żadnego pośpiechu, wiele gadania, smaczny chleb własnego wypieku, ser, kiełbasa z dziczyzny i dobre wino, także własnej roboty. To, co nas zwykle tak gna i niepokoi, zostawimy daleko w tyle.

Belgijskie restauracje przyciągają nie tylko turystów. Przeciętny Belg wydaje co trzecie euro w restauracjach i barach. Pokona każdą odległość, aby nacieszyć się smakiem dobrej kuchni. W samej Brukseli jest blisko 2500 restauracji.

Znajdziemy ten spokój wprawdzie daleko od Brukseli, ale znów nie na końcu świata, no i tylko we francuskojęzycznym wydaniu. Niderlandzkiego nikt tu nie zna i być może nigdy o nim nie słyszał. Nic w tym nadzwyczajnego, nawet w ekskluzywnej miejscowości Genval w odległości kilku kilometrów od Brukseli, choć to ziemia brabancka, flamandzka, próżno szukać sprzedawcy, z którym porozumiemy się po niderlandzku, bo nawet jeśli zna ten język, to i tak go nie używa.

A więc na swoich granicach Belgia niepostrzeżenie się rozmywa, wymyka nam się z rąk i nabiera cech swoich sąsiadów, dlatego tak trudno ją uchwycić w jakimś jednym konkretnym miejscu. Nie inaczej jest w samym jej sercu, na skrzyżowaniu tych wszystkich dróg. Tam, gdzie leży Bruksela, Bruxelles, Brussel, Brüssel, Brussels, stolica Belgii i stolica zjednoczonej Europy – organizm niemal samoistny, który zapewne byłby w stanie poradzić sobie i bez obu zwaśnionych prowincji – Flandrii i Walonii – gdyby miało dojść do rozpadu federacji. Tyle że jak to w Belgii, znów nie do końca jest tu mowa tylko o samej Brukseli.

Brukselą, jeśli dokładnie trzymać się faktów, jest jedna z dziewiętnastu dzielnic aglomeracji, położona w jej historycznym centrum, która z pozostałymi tworzy Region Stołeczny Brukseli: Région de Bruxelles-Capitale, Brussels Hoofdstedelijk Gewest. Ja, na przykład, mieszkam we wschodniej dzielnicy Woluwe-Saint-Lambert, taki jest zresztą mój administracyjnie poprawny adres, ale przecież i w Brukseli jako takiej, co widać na adresowanych do mnie listach.

Jest z kogo zdzierać

Zostańmy zatem przy Brukseli jako takiej, bez dzielenia jej na odrębne jednostki administracyjne. I co wówczas dostrzeżemy? Otóż jej ultra międzynarodowy charakter (Bruksela jest drugą po Luksemburgu najbardziej kosmopolityczną europejską stolicą) sprawia, że brukselczycy, których sześćdziesiąt procent urodziło się z innym niż belgijskie obywatelstwem, a ponad co trzeci jest obcokrajowcem, niekoniecznie na co dzień pamiętają, że stolica Belgii nie jest jeszcze samodzielnym państwem, a tak ją właśnie traktują.

Mieszka tu sześćdziesiąt tysięcy Francuzów, czterdzieści tysięcy Marokańczyków, trzydzieści siedem tysięcy Polaków, trzydzieści trzy tysiące Rumunów, trzydzieści jeden tysięcy Włochów, dwadzieścia siedem tysięcy Hiszpanów, dwadzieścia tysięcy Niemców. Mówi się stu czterema językami. Ale ilu jest Walonów albo Flamandów – nie wiadomo. Nie wiadomo, ponieważ mieszkaniec Brukseli to nie Walon czy Flamand, to po prostu brukselczyk.

Bruksela jest niezależna pod każdym względem – gospodarczym, finansowym, obyczajowym, mentalnym, kulturowym, językowym. Dochód na osobę jest tu prawie o osiemdziesiąt procent wyższy niż gdziekolwiek indziej w kraju. Ceny zresztą, jakże by inaczej, także, i to od razu trzykrotnie! Nic dziwnego, pracuje tu ponad trzydzieści tysięcy urzędników Komisji, kolejne dziesięć tysięcy urzędników Rady, trzy tysiące pracowników Parlamentu Europejskiego, dwadzieścia tysięcy świetnie opłacanych lobbystów, blisko tysiąc korespondentów (opłacanych zdecydowanie gorzej), pięć tysięcy czterystu dyplomatów (też dobrze opłacanych), pięć tysięcy urzędników NATO, tysiące urzędników czterdziestu międzynarodowych organizacji. Jest z kogo zdzierać.

fragment książki „W Belgii, czyli gdzie?”

W Belgii, czyli gdzie?

 

 

 

 

 

 

MUZA SA
00-833 Warszawa, ul. Sienna 73
tel. +48 22 62 11 775
e-mail: info@muza.com.pl
www.muza.com.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *