Wspomnienie o Stefanie Morawskim – Dziadku

Mija 15 lat odkąd nie ma z nami Stefana Morawskiego – Dziadka, jak Go powszechnie nazywano. Zostawił nas 26 lutego 2000 roku. Ale przecież nie opuścił. Nie ma innego artysty, który byłby tak obecny tą swoją nieobecnością wśród przyjaciół i znajomych, w instytucjach i placówkach kultury ziemi słupskiej i koszalińskiej. Przez te wszystkie lata, na każdym większym spotkaniu, wydarzeniu kulturalnym czy innym konwentyklu zawsze ktoś wspomniał Jego imię.
Był człowiekiem renesansu – m. in. uprawiał malarstwo, grafikę, rzeźbę, scenografię, pisał wiersze, aktorzył w Rondzie, grał na fortepianie, gitarze i skrzypcach, które zbierał i naprawiał.

Morawski-przy-fortepianie

Dziadek był artystą. I to nie takim z bożej łaski, ale przez duże A. Nie tylko w opinii przyjaciół, ale ludzi sztuk wszelakich, w tym wielu luminarzy tej profesji w kraju.

Do Słupska przyjechał w 1946 roku z Warszawy, gdzie w w Powstaniu stracił całą rodzinę. Nie opowiadał o tym, ale echa tych przeżyć są obecne w Jego twórczości plastycznej a także w muzyce, którą wielbił i uprawiał. We wspomnieniach przesuwają mi się obrazy, kiedy to, często późnymi popołudniami, prowadzimy z kolegami ożywione winkiem rozmowy, a ze strychu naszej siedziby dobiegają rzewne tony skrzypiec – to łkała dusza Dziadka. Osobisty dramat spotęgowała nagła śmierć córki Ani w 1983 roku, niezwykle uzdolnionej pianistki, która miała wystąpić na trwającym Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku.

W naszym mieście rychło stał się znanym dekoratorem wnętrz i wystaw, został instruktorem d/s plastyki Powiatowego, a później Wojewódzkiego Domu Kultury. Strych był Jego królestwem. Mieściła się tam słynna pakamera, czyli zagracony do granic możliwości pokoik – farbami, blejtramami, obrazami, rzeźbami, okaleczonymi skrzypcami itp.

Spotykali się u Niego najróżniejsi ludzie. Plastycy, muzycy, poeci, animatorzy kultury z tzw. terenu, jacyś inni nawiedzeni… Każdy dostawał herbatę, ciasteczka, no i rozmawiał. Miał niesamowity dar empatii. Setki ludzi odmieniło się na lepsze po kontaktach z Dziadkiem, nie mówiąc już o tych, którzy zyskali wiedzę. Rozmowy z Dziadkiem działały terapeutycznie, o czym sam się przekonałem w dramatycznych chwilach swego życia.

Stefan Morawski, w przeciwieństwie do zawodowców, nie miał wykształcenia akademickiego, ale był genialnym samoukiem. Miał tę iskrę bożą, bez której samo nauczanie jest bezradne i nie uczyni z człowieka artysty. A dzięki Niemu wielu Jego młodych podopiecznych zostało profesjonalnymi artystami, bo potrafił wskrzesić w nich tę iskrę. Jeszcze więcej zawdzięczają Mu rzesze ludzi, którzy przewinęli się przez podwoje obu domów kultury, skupieni w Klubie Plastyka Amatora. Wyzwolił w nich potrzebę tworzenia, wskazywał drogę, organizował im wystawy i plenery twórcze. Nie dzielił środowiska na profesjonałów i amatorów, mimo ostatniego członu nazwy, nadanego przez urzędników. W latach PRL-u słowo „amator” (z francuskiego – miłośnik) nabrało pejoratywnego znaczenia. Dziś klub nosi nazwę: Klub Plastyka imienia Stefana Morawskiego, a w jego działalności biorą udział artyści z krajów od Portugalii do rosyjskiego Archangielska.

Wedle utartych kanonów Stefan też był amatorem. Ale jakim! Realizował się w wielu technikach plastycznych, najczęściej w malarstwie i grafice. Tworzył dużo i obdarowywał przyjaciół. Jego ekslibrisy są wyjątkowe i wiernie oddają zainteresowania oraz charakter właściciela. Pewnego kolegę przedstawił z dwiema lewymi dłońmi, bardzo trafnie, co rozbawiło całe nasze środowisko.

Był też niezrównanym scenografem teatralnym. Dał się poznać jako twórca rekwizytów do słynnych w Polsce i za granicą widowisk plenerowych teatru RONDO, w którym także występował. Jednym słowem „zdolna bestia”. Takiego właśnie określenia używał b. często w odniesieniu do innych ludzi.

Rondo-Morawskiego-z-otwarcia

W 2006 roku odbyła się uroczystość nadania imienia Stefana Morawskiego rondu na skrzyżowaniu ulic Obrońców Wybrzeża i Lotha. Błyskały flesze, były mowy i podziękowania ale całość odbiegała od oficjalnej sztampy. Była to raczej konwencja popołudniowego spotkania dobrych znajomych, przyjaciół, rozmawiających o Koledze, który już nie wróci…

Kiedy przemieszczaliśmy się z Ronda do ARTelier na dalsze rozmowy, artysta plastyk (dzisiaj już profesor) bardzo zaprzyjaźniony ze Stefanem, Kazimierz Jałowczyk, wyznał mi ze łzami w oczach, iż bardzo mu Stefana brakuje – jak taty.

Bo Stefan Morawski był przede wszystkim dobrym człowiekiem.

W jakiś czas po Jego odejściu powstało Stowarzyszenie Obszar Wrażliwości Artystycznej , które skupia wiele osób z niemal wszystkich dziedzin i rodzajów twórczości. Jednym z podstawowych celów działania jest ochrona spuścizny artystycznej Stefana Morawskiego oraz promocja tej obfitej twórczości. W związku z tym w piętnastą rocznicę Jego śmierci w SOK została otwarta wielka wystawa połączona z ogłoszeniem wyników VII Konkursu Plastycznego pn. Niekontrolowany Obszar Wrażliwości. Zostanie też wydana estetyczna teczka Jego znakomitych grafik.

Leszek Kreft

Komentarze

  1. Znalam go osobiscie, ale niewiele rozmawialismy. Wydawalo mi, ze byl dla mnie nieosiagalny intelektualnie, ze specyficznym poczuciem humoru, troche sarkastyczny. Z perspektywy czasu, mysle,ze nie bylam gotowa w tamtych czasach na rozmowe ze Stefanem, moze bylam za mloda, nie mialam odwagi, wydawalo mi sie,ze nie mam mu nic sensownego do powiedzenia. Moze to bylo tylko moje wrazenie. Szkoda, moze dotarlabym do jeszcze innych sfer wrazliwosci i mozliwosci estetycznych. Bede Go wspominac przez pryzmat Jego roznorodnej tworczosci.

    1. Grażynko cudna, byłaś wtedy młodziutką, bardzo skromną i wrażliwą, ale już niezwykłą artystką. Dzisiejszy wpis jednej z czołowych wokalistek jazzowych świata świadczy nie tylko o Twojej wielkoduszności, ale też potwierdza ówczesną charyzmę Stefana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *