Sanepid boi się o płynność finansową

– Boimy się o płynność finansową, dlatego tę sprawę nagłaśniamy. Żeby normalnie pracować, musimy mieć pieniądze choćby na odczynniki do badań. Każde zachwianie płynności finansowej niesie ze sobą zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi – dodaje Pisarczyk.
Główna Inspekcja Sanitarna przyznaje, że inspektoraty mogą mieć problemy z pieniędzmi. – To prawda, że wiele stacji przeżywa problemy finansowe – przyznaje Jan Bondar, rzecznik GIS.

Skąd te problemy? W styczniu zmieniła się ustawa o finansach publicznych. Inspekcje sanitarne, które zarabiały na badaniach komercyjnych, np. zlecanych przez przedsiębiorców, muszą teraz wszystkie zarobione pieniądze oddawać do budżetu państwa. Dopiero potem te pieniądze wracają do nich w  formie dotacji – z reguły po kilku miesiącach.

Na zwrot pieniędzy z budżetu państwa sanepid czeka kilka miesięcy
Środki z działalności komercyjnej stanowią od  40 do nawet 70 proc. pieniędzy, którymi inspekcja dysponuje. – W mojej stacji z tych środków pochodzi połowa budżetu – opowiada Andrzej Trybusz, szef Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Poznaniu. – Od  zmiany przepisów czekamy na ich zwrot przez mniej więcej dwa miesiące. Na razie nie mamy jeszcze długów przeterminowanych, ale nasz budżet dopina się na styk. Gdy tylko przychodzą pieniądze, płacimy zaległe rachunki i bez żadnych zapasów czekamy na następną transzę – opowiada.

– W niektórych miejscach udaje się odzyskać pieniądze, które sanepid przekazuje do budżetu państwa, dopiero po pół roku. Na Mazowszu sanepid wypracowuje 25 mln złotych. Dotkliwie odczuwamy brak tych pieniędzy w kasie – mówi Pisarczyk.

Nasi rozmówcy podnoszą, że zagrożenie może się pojawić, gdyby w Polsce wybuchła epidemia podobna do tej, która dotknęła Niemcy.
– Wykonaliśmy kilkadziesiąt badań związanych z epidemią Escherichia coli i takim wydatkom z budżetu inspekcji byliśmy w stanie podołać – mówi Andrzej Trybusz. – Mamy dobry sprzęt, wykształconą kadrę, możliwości techniczne. Ale nie mamy żadnych zapasów finansowych. Gdyby trzeba było wykonywać większą liczbę badań, sanepid znalazłby się na skraju katastrofy finansowej – dodaje Trybusz.

Pracownicy sanepidu są też niezadowoleni z podziału inspekcji na niezależne, regionalne oddziały. Przed  2010 rokiem sanepid był instytucją centralną. – W rozdrobnionej strukturze trudniej o przepływ informacji. A skutki widzieliśmy ostatnio w Niemczech, które nie zareagowały na czas na rozpoczynającą się epidemię – mówi Trybusz.

Źródło: Rzeczpospolita

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *